W miarę przybliżenia się do Villiers, twarz nieznajomego przybierała inny wyraz.
Jego wykrzywione rysy, jego błędne spojrzenie, objawiały gwałtowne wzruszenie.
Urszula zrobiła poruszenie.
Człowiek w galonach spojrzał na nią ze srogą miną.
— Oby szatan dopomógł, aby się nie obudziła! mówił sam do siebie. — Sen uprościłby bardzo moją robotę! Ani walki, ani krzyków... Rzecz poszłaby jak z płatka.
Alarm był fałszywy.
Pani Sołlier nie poruszyła się już więcej. Jej sen był cichy i spokojny.
Zatrzymano się w Viliers-sur-Marue, poczem po minucie postoju pociąg popędził; dalej.
Nieznajomy czekał przez kilka sekund, nachylił się nad chorą i słuchał jej spokojnego oddechu.
Duża chustka umieszczona na głowie Urszuli zakrywała jej twarz i chroniła od zimna panującego w przedziale pomimo ogrzewaczek umieszczonych stosownie do przepisów.
Zadowolony z tego co widział, towarzysz Urszuli wyprostował się i prześliznął aż do drzwiczek, o które taż była oparta.
Powoli, z nadzwyczajną zręcznością i nieskończonemi ostrożnościami, spuścił szybę i przesunął rękę przez otwór, zasłonięty, całkiem przez jego korpus; chroniąc od zimna i śniegu.
Wychylił się na zewnątrz.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/627
Ta strona została przepisana.