— Cóżeś znalazł?
— Oto to...
I Leopold wydobył z kieszeni różne przedmioty zrabowane na pani Sollier.
— Najprzód klucze... — rzekł.
— Te nie są od jej waliz — zauważył Jarrelonge — ja mam tamte z kwitem na bagaż...
— Odłóżmy je na bok... Chustka do nosa...
— Wypruwszy znak, będzie jej można używać... Nigdy nie trzeba nic napróżno tracić...
— Portmonetka...
— Czy pełna?
Lantier otworzył ją i wysypał jej zawartośc na stół.
— Złyto! — zawołał Jarrelonge, którego wzrok błysnął chciwością, ujrzawszy około trzydziestu lujdorów. — Nie źle...
— Podzielimy się po bratersku, ale mnie teraz nie to zajmuje.
— A więc co?
— Mój list...
— Ten który tam zaniosłem?
— Tak jest... musi on być w portfelu z drugim.
— Z jakim drugim? — zapytał ciekawie uwolniony więzień.
— Do kroćset! z tym którego mi potrzeba!... — Z osią na której się obracają wszystkie moje kombinacye?... — Gdyby pani Urszula nie miała tego listu nie leżałaby teraz na dnie Marny...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/634
Ta strona została przepisana.