— Nie!... Przecież widzisz, że portfel jest pusty i nie może ukrywać żadnej skrytki.
— Tak jest, widzę...
— Otóż, ponieważ w nim nie ma listów, więc gdzie one są?
— Przejrzałeś woreczek?
Na twarzy Leopolda zajaśniał wyraz osłupienia. Wytrzeszczył oczy.
— Jaki woreczek? — zapytał.
— Do kroćset! mały woreczek z czarnej skóry, którego dama nie opuszczała jak swego cienia i nosiła zawieszony na lewem ręku na łańcuszku niklowanym.
— Do pioruna! — zawołał Leopold z wybuchem wściekłości. — Ja się zajmowałem tylko kieszeniami?... Tego woreczka; który jak powiadasz nosiła na ręku, nie widziałem!... Jestem pewny żem go nie widział!...
— A jednak nie mógł się usunąć... — uczynił uwagę Lantier.
— Dla czego?
— Bo go silnie zabezpieczał łańcuch okręcony u ręki Urszuli.
Uwolniony więzień mówił dalej, pokazując miniaturowy kluczyk, należący do pęku innych leżących na stole.
— Ten kluczyk musi go otwierać...
— A ja go z trupem wrzuciłem do Marny! — rzekł Leopold stłumionym głosem. — To już prawdziwe nieszczęście!...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/640
Ta strona została przepisana.