szukając kogoś oczyma i zatrzymał się przed człowiekiem lat trzydziestu, śpiącym na ławie, którego dotknął ramienia.
Człowiek ów przebudził się, przetarł oczy i podniósł się z ławki.
Leopold dal mu znak i obydwaj wyszli z izby.
— Czego chcesz odemnie? zapytał Leopolda.
— Mam ci coś zaproponować...
— Co?
— Mówmy ciszej, nie trzeba, żeby nas kto słyszał.
— Więc to coś na seryo?
— I bardzo; zatém załóż sobie na głos surdynę... — Mówiłeś mi, że twój termin, nadchodzi za ośm dni.
— Tak jest.
— Gdzie się udasz po wyjściu ztąd?
— Nie będąc oddanym pod dozór policyi powrócę do Paryża.
— Czyby ci się to podobało gdybym ci naznaczył schadzkę?
— Słowo honoru Jarrelonge’a, toby mi sprawiło przyjemność, bo masz minę zucha, z którym można by się porozumieć... — Ale to mi się wydaje djabelnie trudném, a raczéj, że tak powiem, niepodobném.
— Dla tego jestem skazany na czas nieograniczony i że za miesiąc odprowadzą mnie do więzienia centralnego, czy tak?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/65
Ta strona została przepisana.