czne... Nie okazały się takiemi, ale ja ci nie wyrzucam ich niepowodzenia... Zapłaciłem ci za to... więc kwita z nami...
— Kwita! — Czy ty tak uważasz te rzeczy?
— Najzupełniej, — jeżelim ci co winien to dowodź swoich praw...
Leopold uczuł że go gniew ogarnia.
— Dochodzić swoich praw! — szepnął głuchym głosem, zacisnąwszy zęby. — Tak mi radzisz?
— Zapewne! jeżeli je według siebie posiadasz.
— Ależ, tyś oszalał! — rzekł Valta nagle się ożywiaąc. Moje prawa, ależ one są niezaprzeczone, nieprzeparte, one wychodzą z twojego wspólnictwa, któreby cię zaprowadziły do sądu kryminalnego, gdybym chciał, wiesz o tem dobrze, a ztamtąd na plac Roquette.
Przedsiębiorca roześmiał się śmiechem, który brzmał fałszywie.
— Tracisz głowę! — odparł. — Spróbuj no mnie oskarżyć...
— Strzeż się!...
— Nie boję się niczego! — Najprzód musiałbyś się sam wydać, a potem o cóż byś mnie oskarżył? — Gdzie dowody mego mniemanego wspólnictwa?? Jedna rzecz mogłaby mnie skompromitować, list, któryś mi kazał napisać charakterem notaryusza i podpisać jego nazwiskiem, a ten list jest na dnie Marny razem z listem Roberta Vallerand.
Leopold założył ręce na piersiach.
— Rozumiem twoją grę... — rzekł.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/652
Ta strona została przepisana.