Z wielkim wysiłkiem utrzymał równowagę i szedł dalej, walcząc z zamiecią i idąc coraz więcej w gzygzak.
— Przecież nie jestem pijany... — mówił dalej. — Nie, słowo honoru, nie jestem pijany... Jednak, jaki to świat niesprawiedliwy! Gdyby mnie tak mama Baudu zobaczyła, powiedziałaby znowu żem wychlał nad miarę, a to przyczyną tęgo ślizgawica... Ach! te mama Baudu jest nieznośna i gdyby jej córka nie była tak ładna... Ale co prawda, ładna bo ładna; Wirginia, to pączek róży, tak, ale mama nieznośna, i niech mnie djabli porwą, nie wiem zkąd ja jej oddam tysiąc franków...
Pijak, którym był nie kto inny tylko Ryszard Beralle, znowu się pośliznął i zawołał z głupowatym wybuchem śmiechu.
— Do trzech razów sztuka!... Paskudna ślizgawica!... Jakem poczciwy chłopak, tak wino tu nić nie winno. I cóżeśmy wypili na bulwarze Rochechonart? Szesnaście butelek w czterech! Szklanka wody w kotle u In w alidć w, co? — To nie przeszkodzi memu bratu Wiktorowi utrzymywać, że jestem bibułą! Bibuła, ja? Nigdy! Zamiast mi prawić kazania, lepiej by zrobił, żeby mi pożyczył tysiąc franków... — Aj!...
Po tym wy krzyku nastąpiło to, czego się oddawna można było spodziewać.
Ryszard Beralle utknął głową w śnieg i zagłębił w nim ręce po łokcie.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/666
Ta strona została przepisana.