— To ci przyrzekam... — Jeżeli interesa wezmą taki obrót, jakiego się spodziewam, będę tam za trzy dni i nastręczę ci dobre zajęcie, które ci sporo przyniesie
— Gdzież się tam spotkamy?
— W miejscu, które oznaczysz.
— A więc, przy ulicy Galande, w miejscu Schadzki gałganiarzy, u ojca Berluron.
— Kiedyż bodziesz; w Paryżu?
— Dziś mamy wtorek... wyjdę od dziś za tydzień... we środę, o dziesiątéj wieczorem będę przy ulicy Galande...
— Słowo Lantiera, że tam będę.
— Interes skończony... — Dawaj kwarki...
Leopold włożył rękę w kieszeń; wydobył woreczek skórzany pełen tytoniu, zapuścił weń palce i wyjął dwa lujdory.
— Oto są medaliki, rzekł.
— A tu masz instrument... — odparł Jarrelonge pochwyciwszy dwie sztuki złota.
Jednocześnie podawał Lantierowi igielnik z czarnego drzewa, podobny do tych, w jakich kobiety wiejskie chowają igły.
— Ani słowa, czy tak?... — rzekł krewny deputawanego.
— Bądź — spokojny... Zamuruję sobie gębę.
— Jesteś dobry chłopak, w dodatku, zafunduję ci butelkę...
Wybiła godzina, w której i się zbierano w kantynie.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/67
Ta strona została przepisana.