— To ta sama pani, którą ztąd odwieziono chorą.... — szepnęła Franciszka mężowi do ucha.
— Ten ostatni trącił ją łokciem nakazującymi milczenie...
Pani Bertin podtrzymywana przez Jeveleta, ze wzruszeniem wstępowała na schody, które już dwukrotnie przebywała w bardzo bolesnych razach.
— To ty, mój przyjacielu, nazywasz się, Klaudyusz? — rzekła Małgorzata zwracając mowę do służącego.
— Tak, pani... ale racz pani wejść, bardzo proszę... W kuchni pali się dobry ogień... — przepraszam, że nie przyjmuję pani w salonie, ule tam zimno aż strach... — Franciszko, wesprzyj panią...
Franciszka spiesznie usłuchała.
Pani Bertin oparła się na niej, tak samo jak była wsparta na Jovelecie i bez zmęczenia doszła do kuchni, dokąd ją prowadzono.
W istocie, na kominie palił się jasny, wesoły ogien.
Posadzono ją przy nim.
Klaudyusz z czapką w ręku czekał z uszanowaniem.
— Przybyłam tu, mój przyjacielu, aby ci zadać parę pytań... — rzekła Małgorzata do niego.
— Jestem na rozkazy... Odpowiem jak będę mógł najlepiej i najszczerzej...
— Pytania te odnoszą się do osoby, która tu pełniła przy panu Vallerand, obowiązki gospodyni.
— Pani Urszuli Sollier?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/671
Ta strona została przepisana.