Żaden wyraz wymówiony przez Małgorzatę nie okazywał wyraźnie, jakiej natury węzły łączyły ją z dziewczęciem, o którem mówi, ale w obec łatwo udzielającego się wzruszenia, którego nie podzielać nie miała siły, właścicielka hotelu łatwo odgadła, że tę wielką radość poprzedziła wielka boleść.
Dreszcz przebiegł po niej i wahającym głosem wyjąkała:
— Wstrzymaj się pani... to dziewczę już się nie znajduje na pensyi.
Małgorzata zbladła jak trup i rzuciła pytające spojrzenie.
— Wyjechała... — mówiła dalej właścicielka hotelu.
— Wyjechała!... — powtórzyła; wdowa chwiejąc sie.
— Osobą zwana przezemnie panią Urszulą, którą pani nazywasz panią Sollier przybyła tu przed kilku dniami i odebrała ją z pensyi...
— Ah! zbyt wcześnie powzięłam nadzieję!... — szepnęła nieszczęśliwa matka padając na krzesło i zakrywając twarz rękoma.
— Stały tu w hotelu przez dwa dni, w pokoju który pani obecnie zajmujesz...
— W tym pokoju... — rzekła Małgorzata podnoszą głowę i rzucają w około spłakanem okiem. — Tu!... Ona była tutaj!...
— Tak, i pani Urszula po upływie, dwudziestu czterech godzin, sprawiwszy żałobę, zabrała pannę Renatę.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/682
Ta strona została przepisana.