opadnięcia z sił... Zdaje mi się, i jako rzecz pewna, że z chwilą przebudzenia się myśli naszej chorej rozjaśnią się, gdyż po omdleniu musiał sen nastąpić...
— Jeżeli to sen, to ten trwa jeszcze... — rzekła studentka.
— Obudźmy ją...
— Doktorze, kochany doktorze — szepnął Paweł zaledwie dosłyszanym głosem. — Czy sądzisz że ona mnie pozna?...
— Tak mniemam... spodziewam się... Ale ciebie ujrzy ona na samym ostatku...
Student prawa niespokojnie spojrzał na lekarza.
— Dla Czego? — zapytał.
— Bo się boję wrażenia, jakie twój widok może na niej wywrzeć... Trzeba oszczędzać naturę dziewczęcia, widocznie delikatną i nerwową... Chciałbym usunąć od niej, aż do nowego rozkazu, wszelkie wzruszenie moralne... Nasze uszczęśliwione twarze zadziwią ją lecz nie wzruszą... Co innego byłoby gdyby ciebie ujrzała... Zostań więc tutaj, mój kochany Pawle i czekaj cierpliwie...
— Czekać! ty mnie wystawiasz na męczarnię! na nieznośne cierpienie!...
— Wiem i żal mi tego; ale pojmujesz, że zdrowie chorej ma pierwszeństwo przedwszystkiem!...
Paweł to rozumiał.
Pochylił głowę z poddaniem i upadł na krzesło.
Doktór Marechal wszedł do pokoju chorej w towarzystwie Zirzy i Juliusza Verdier.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/692
Ta strona została przepisana.