Wszyscy troje zbliżyli się do łóżka.
Córka Małgorzaty leżała z zamkniętemi oczyma i twarzą ku nim zwróconą.
Twarz ta była spokojna.
Różowy odcień zabarwiał jej policzki.
Pierś wznosiła się jednostajnym ruchem. Jej bujne jasne włosy rozrzucone w około głowy po poduszce, zdawały się tworzyć aureolę w około jej skromnej i przejmująco miłej twarzyczki.
— Wistocie zachwycające dziecię! — rzekł lekarz.
Ujął Renatę za rękę.
Ta poruszyła się lekko, ale nie otworzyła powieki.
— Sen się upiera! — mówił Marechal z uśmiechem.
Poczem ścisnął zlekka małą rączkę trzymaną w swojej dłoni.
Dziewczę zadrżało.
Powieki jej się otworzyły.
Przez chwilę wzrok jej wlepił się w jakiś nieokreślony przedmiot, lecz wkrótce zwróciła go kolejno na lekarza, Juliusza i Zirzę.
Jej delikatna, zachwycająca twarzyczka wyrażała głębokie zdumienie.
— Gdzie ja jestem? — szepnęła.
Głos Renaty był miły i dźwięczny.
Paweł stojąc nieruchomie za uchylonemi drzwiami poznał go odrazu.
Wstrzymał oddech ażeby lepiej słyszeć.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/693
Ta strona została przepisana.