Lekarz odpowiedział:
— Jesteś pani w domu przyjaciół, którzy są przy tobie.
Renata znowu popatrzyła na trzy osoby stojące przy niej, poczem po wiodła wzrokiem po pokoju.
— Nie męcz się pani — mówił dalej lekarz — nie usiłuj rozpoznawać miejscowości, czyniłabyś to nadaremnie... Weszłaś do tego domu w nocy, w chwili gdy cię podniesiono prawie umierającą na pokrytym przez śnieg brzegu rzeki przy moście Bercy.
Słowa doktora Marechala wywarły dziwne wrażenie na Renacie.
Przywołały jej jasne i wyraźne wspomnienie sceny, której sceną był powóz czekający na nią przy dworcu kolei wschodniej i mający ją zawieźć do matki.
— Mój Boże! — zawołała nagle niosąc ręce do czoła. — Mój Boże!... przypominam sobie!... Ten człowiek... ten powóz... chustka jedwabna zasłaniająca mi usta i pozbawiająca mnie oddechu... a potem upadek, straszliwy upadek... I ja nie umarłam...
— Żyjesz, moje dziecię i jesteś uleczoną... aleś była bardzo chora.
— Bardzo chora?... — powtórzyła Renata... — Jeszcze raz, gdzież jestem?
— Powtarzam że u przyjaciół... albo raczej u przyjaciela.
— Któż jest ten przyjaciel?
— Ten co cię ocalił i przyjął u siebie...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/694
Ta strona została przepisana.