— Czy to pan to uczyniłeś? — zapytała Renata wyciągając do Marechala ręce.
— Nie, pani, ja tylko jestem twoim lekarzem...
— A to jest twoja dozorczyni... — dodał Juliusz Verdier, wskazując na Zirzę, która się uśmiechnęła do Renaty.
— Ach! z całego serca wam dziękuję... — zawołało dziewczę. — Ależ powiedzcie mi kto jest ten, któremu jestem winna żem nie straciła życia, zagrzebana w śniegu! Pragnęłabym oświadczyć mu swoją wdzięczność.... niech przyjdzie... niech przyjdzie!
— Uspokój się pani — rzekł doktór spiesznie. — Wyzdrowienie twoje... jeszcze nie jest zupełne i obawiam się aby wzruszenie nie opóźniło jego powrotu.... Jednakże uczynię ci zadosyć... przynajmniej w części... zbawca twój nazywa się Paweł.
— Czy to młody człowiek?
— Tak jest, pani.
Renata zamknęła oczy.
Przywoływała ona postać ujrzaną kilką tygodni temu w oknach Hotelu Prefektury.
Ta postać, jak wiemy, zajmowała w jej niewinnem sercu znakomite miejsce.
Myśl, szybsza od błyskawicy, przebiegła jej po głowie.
Czy ten co ją ocalił przy moście Bercy, nie był to młody nieznajomy z Troyes?
Ale zastanowiwszy się przez ćwierć sekundy, Renata zrozumiała niedorzeczność, albo raczej szaleństwo takiego przypuszczenia.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/695
Ta strona została przepisana.