więźniu, który ją zajmował w sposób rzeczywiście natrętny.
Renata siedziała w milczeniu, a przynajmniéj odpowiadała pojedynczemi sylabami.
— Doprawdy, moja droga, — zawołała Paulina z urazą — ty nie czujesz żadnéj sympatyi dla mego protegowanego.
— Żadnéj, to prawda.
— Ale dla czego?
— Wytłomaczyć mi to niepodobna... Jest-to instynktowne i mimowolne...
— Rozumiem! — rzekła żywo Paulina. — To więzień! — Dla ciebie tego dosyć! Będąc więźniem — musi być dla ciebie człowiekiem szkaradnym. — Czy tak?
— Przyznaję, że ludzie skazani przez sprawiedliwość, nie muszą zasługiwać na zaufanie...
— W ogólności, masz słuszność, ale powinnabyś pamiętać, że nie ma prawidła bez wyjątku; że pomiędzy skazanymi, bez najmniejszéj wątpliwości, są niewinni, którzy cierpią i leją łzy, zdała od żon, od rodzin, od dzieci...
— Ja o tém pamiętam... — odpowiedziała Renata — Ale, co chcesz, powtarzam, mój wstręt jest instynktowny i mimowolny... — Gdym ujrzała po raz pierwszy, tego o kim mówisz, dreszcz mnie ogarnął... zdawało mi się, że jego życie jest złączone z mojém.
— Złączone z twojém życiem! — odparła Paulina osłupiałą.
— Tak jest... że on w życiu stanie mi na drodze i wywrze zgubny wpływ na moje losy...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/71
Ta strona została przepisana.