Dwaj zacni krewni ścisnęli się za ręce i przedsiębiorca wyszedł.
Po jego wyjściu Leopold opuścił domek i udał się na miasto, gdzie porobił niektóre sprawunki.
Gdy wszedł na ulicę Tocanier, Jarrelonge również tam wracaj spuściwszy łachmany (że użyjemy jego języka) pochodzące z waliz Urszuli Sollier i Renaty.
Nabywca skradzionych rzeczy, zwany passerem, zapłacił mu za nie czwartą część ich wartości.
Leopold wydawał się ponurym.
Jarrelonge dostrzegł to.
— Czyś ty lekarz umarłych? — zapytał go ze śmiechem. — Minę masz pogrzebową...
Ten wyraz nabawił Lantiera dreszczu.
— Jestem zajęty... — odpowiedział.
— Czy byśmy się mieli obawiać policyi? — zawołał uwolniony więzień, płochliwy jak zając, gdy przypuszczał że się policya nim zajmuje.
— Nie... wszystko spokojnie...
— No, to musisz być zajęty jakimś nowym interesem?...
— Tak jest.
— I coś cię kłopocze?... jest jakaś bagatelka?
— Właśnie.
— Czy nie będzie niedyskretnością zapytać, jaka to bagatelka?
— Nie, bo będę potrzebował twojej pomocy...
— Wiesz dobrze, że możesz na mnie liczyć.
— Trzeba mi fałszywych kluczów.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/739
Ta strona została przepisana.