— Prosiłam go... błagałam... był niewzruszony... Pytania moje, zdawało się, bardzo go mięszały i sądziłam, że wypada ich zaprzestać...
— Zgoda — mówiła daléj Paulina — ale on powinien ci był przynajmniéj wyjaśnić, dla czego ci nie pozwala nigdy wyjść i nie zabiera na wakacye da siebie?
— Zapewnił mnie, że moje życie się zmieni gdy dojdę do lat dwudziestu... i że wtedy będę swobodniejszą... — odrzekła Renata.
— Zatém, musisz jeszcze czekać dwa lata.
— Blizko.
— Pan Robert, — (jeżeli ma powody do nieprzyjmowania cię w domu) mógłby ci pozwolić bywać u owéj damy do towarzystwa, z którąś zeszłego lata jeździła na miesiąc do Włoch...
— Nie prosiłam go o to.
— Czy ta pani Urszula nigdy w drodze nie uczyniła żadnéj wzmianki o twojéj rodzinie?
— Nigdy...
— A twój opiekun, nie nazywa się inaczéj, tylko pan Robert?
— Nie znam jego nazwiska...
— Przecież musi się jakoś nazywać?...
— Być może... a nawet to jest prawdopodobném, ale ja nie wiem.