Na okładce był napis dużemi literami:
Leopold wziął go i skrył w jednej z obszernych kieszeni swego paltota, potem przejrzał papiery, na których leżała książka i spostrzegł nie wielki zeszyt papierów w okładce z szarego papieru.
Na okładce tej napisane było nazwisko Paskala Lantiera.
— Dobrze! — rzekł do siebie zbieg z Troyes, — wszystko tu jest — poczciwina był porządny!
Pochwycił zeszyt, zasunął drugą szufladę, otworzył trzecią i mówił dalej:
— Teraz słoik kryształowy...
Maleńka puszka stała na widocznem miejscu. — Pochwycił ją, wyjął z niej szczyptę proszku, którą wrzucił w szklankę stojącą na stole, i zawierającą jeszcze kilka kropel płynny zamknął ją, schował do kieszeni i usiadłszy przy biurku, wziął do ręki pióro i zaczął pisać.
W tej chwili otworzyły się drzwi od gabinetu, i weszła panna de Terrys, piękna i wzruszająca bladością widma, a za nią wszedł Filip.
Leopold wstał, postąpił dwa kroki na jej spotkanie, skłonił się przed nią i rzekł miodowym głosem tonem obłudy:
— Tysiąckroć proszę o przebaczenie, żem panią wyrwał z jej samotności i boleści... Z żalem przerywam pani bolesne rozmyślanie, ale obecność jej jest niezbędną dla wyjaśnienia niektórych niejasnych punktów... Pozwoliłem więc sobie nalegać...