— Renaud! — rzekł zawiadowca — przed sześciu dniami, dwudziestego czwartego, byłeś na służbie w czasie przyjścia pociągu o ósmej minut pięć?
— Tak jest, panie zawiadowco...
— Czy nie przypominasz sobie, aby przechodził służący, który niósł na rękach chorą, kobietę?
Oficyalista potrząsł przecząco głową...
— Nie — rzekł — nie przypominam sobie tego... i byłbym to z pewnością zobaczył, gdyż to jest rzecz, niezwykła, aby ktoś pasażera niósł tak jak pakę.
— Nie licząc — odezwał się Paweł — że ów człowiek przy wyjściu, nie mógłby w tłumie bez pewnego kłopotu, oddać panu ośmiu biletów...
— Liczba tu nie stanowiła... — rzekł zawiadowca. — Dosyć było dwóch aby przejść... Czyś ty Renaud pewny, że cię pamięć nie myli?
— Najzupełniej pewny.
— To dobrze, mój przyjacielu... możesz odejść...
Oficyalista wyszedł.
— Widocznie — rzekł naczelnik — że owe dwie osoby wyjechawszy o ósmej w Maisón-Rouge nie przyjechały do Paryża?
— Tak... — zawołał syn Paskala. — Nieszczęściem jest to aż nazbyt widocznym!...
— Co pan ztąd to wnosisz?...
— Co wnoszę? — powtórzył Paweł. — O! mój Boże, to rzecz bardzo prosta!... Kobieta owa zamordowaną została w drodze i wyrzucona z pociągu, — a potem morderca wysiadł na którejś stacyi...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/798
Ta strona została przepisana.