— Mój Boże!... wyjąkała Renatą, kryjąc twarz w rękach i padając na kolana.
Leopold Lantier, widząc żaluzye otwarte, uczuł niezmierną radość.
Wyjął z kieszeni papier, na którym w kantynie więziennéj coś napisał; — wziął kłębek nici kupiony od jéj właściciela i jeden kamyk podjęty na dziedzińcu; — obwinął kamiań papierem, przywiązał do niego koniec nici, któréj urwał kilka metrów, a potém powrócił do okna.
Paulina stojąca i podobna do posągu rysowała się czarno na jasném tle okna.
— Strzeż się pani... — rzekł do niéj Lantier.
Dziewczę domyśliło się, że coś miał rzucić.
Usunęła się, zostawiając okno swobodne.
Więzień słuchał przez dwie lub trzy sekundy, a potém, uspokojony milczeniem, wyciągnął prawą rękę ku oknu pensyonatu i nie wypuszczając końca nici trzymanéj w lewéj ręce, rzucił kamyk z listem.
Leopold miał dobre oko.
List i kamyk upadły u stop Pauliny, która jakkolwiek opanowana nagłém drżeniem, schyliła się aby je podnieść.
— Co ty robisz — co myślisz uczynić?... — zapytała Renata dysząc.
Dziewczę nie odpowiadając swojéj przyjaciółce, może jéj nie słysząc, odwiązało papier, rozwinęło go i zbliżyło się do światła...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/80
Ta strona została przepisana.