Podczas tego długiego i wymownego uścisku nie zamieniono ani słowa.
Nareszcie panna de Terrys podniosła głowę, otarła oczy, przytłumiła łkanie, nakazała milczenie objawom swej boleści i wyszeptała zcicha:
— Byłaś chorą, moja przyjaciółko... bardzo chorą... wiem o tem...
— Tak, drogie dziecię — odpowiedziała wdowa — ale już mi lepiej... wyzdrowiałam...
Honoryna zwróciła na Małgorzatę oczy zasłonięte łzami.
Uderzył ją wyraz niepokój u wyryty na twarzy biednej matki.
— Ach! — zawołała — jeszcze nie jesteś uleczoną... cierpisz jeszcze, ja to dobrze widzę...
— Prawda... — odpowiedziała Małgorzata głucho, przykładając rękę do lewej piersi — cierpię, lecz ciało jest uleczone... rana jest w sercu, a rana to nieuleczona.
— Nieuleczona! — powtórzyła panna de Terrys.
— Tak... najdroższa... Później o tem pomówimy... i lepiej byłoby nigdy o tem nie mówić...
— Czyś dawno wróciła do Paryża?
— Dopiero przedwczoraj i przybywszy natychmiast do wiedziałam się o wielkiem nieszczęściu które cię dotknęło...
— O wielkie!... tak... bardzo wielkie! — szepnęła Honory na boleśnie. — Ktoby się to spodziewał tej piorunującej katastrofy?...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/828
Ta strona została przepisana.