— Ależ ty sama, moje dziecię... Nieraz mówiłaś do mnie, że widzisz zbliżający się koniec twego biednego ojca...
— Widziałam to, a jednak miałam nadzieję... — Nie sądziłam aby śmierć była tak blizką...
Łzy znowu się puściły strumieniem z oczu dziewczęcia.
— Zapewne, strata jaką poniosłaś jest niepowetowaną — mówiła Małgorzata — i nie będę usiłowała cię pocieszać wiedząc, że czyniłabym to napróżno, ależ nie trzeba się tak poddawać... Jesteś natury energicznej... Bądź odważną i spokojną w swojej boleści. Unikaj zgubnego osamotnienia... Zgódź się na przyjęcie mego szwagra i jego syna, którzy chcieliby ci wynurzyć, jak wielki udział przyjmują w twojej boleści...
— Pana Paskala i Pawła... — wyjąkała sierota.
— Czekają w salonie... Czy zechcesz ich przyjąć?
— Tak... i to z całego serca... Oni, wraz z tobą, są memi jedynymi, prawdziwymi przyjaciółmi.
Honoryna zadzwoniła.
Wszedł Filip.
— Poproś pana Lantier i jego syna — rzekło dziewczę do służącego.
Paskal i Paweł zostali prawie zaraz wprowadzeni.
Twarz Pawła nosiła wyraz szczerego wzruszenia.
Oblicze przedsiębiorcy wyrażało smutek przymuszony.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/829
Ta strona została przepisana.