i przeszedł, nie domyślając się, tak jak za pierwszym razem, że w więzieniu się działo coś niezwykłego.
O drugiej Lantier ukończył.
Wyjął przepiłowaną kratę, postawił łóżko na swojém miejscu, zdjął prześcieradła, skręcił je i związał za dwa końce.
— Więcéj niż sześć metrów — szepnął — a odległość mego okna od okna pensyonatu, jest mniéj jak pięć metrów. — Aby tylko mała przywiązała silnie, to wszystko czego potrzeba... Zresztą już sobie dam radę. — No! już czas... Idzie mi o to, aby przededniem dostać się daleko za miasto.
Lantier wydobył z kieszeni mały kamyczek i lekko rzucił w przeciwległe okno.
Krystaliczny dźwięk się odezwał i kamyk upadł na ulicę. Nie potrzebujemy mówić, że ani Paulina ani Renata nie kładły się do łóżka.
Paulina pobiegła do okna, które otworzyła.
— Jestem gotów... — rzekł więzień.
— Cóż trzeba zrobić?
— Jeden koniec nici, która była przy moim liści jest w waszym pokoju?
— Jest.
— Drugi jest w moim... — przywiążę do niego koniec prześcieradła i pociągniesz je pani zwolna do siebie...
— Dobrze... czekam...
Nić była trwała i mocna. — Lantier przywiązał ją do rogu prześcieradła.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/84
Ta strona została przepisana.