Rzucanie podobne do tego, jakie bywa skutkiem, ataku konwulsyj wstrząsało jej członkami.
Zęby jej szczękały.
Jej powieki były przymknięte, lecz głuche jęki, chrapliwe wykrzyki wyrywały się z jej ściśnionego gardła.
— Mój Boże!... mój Boże!... — mówiła pokojowa objęta łatwem do pojęcia pomięszaniem — moja pani umiera!
Agent zbliżył się, odchylił firankę i popatrzał na dziewczę jak człowiek, dla którego widok podobnych ataków jest rzeczą zwyczajną.
— Nie bój się... — odpowiedział. — To nic... Nerwy są więcej wytężone niż rozum... więcej nic nie ma... Daj pannie powąchać trochę silnego octu, i to zaraz przejdzie.
Pokojowa wzięła flakonik z solami angielskiemi i dała powąchać pannie de Terrys, ale nie sprawdziły się przewidywania agenta, gdyż stan Honoryny pozostał bez zmiany.
U płynęła tak blizko godzina.
Po upływie tego czasu rzucania zmniejszyły się, — lecz stan jej zdrowia zdawał się pogarszać.
Członki dziewczęcia zesztywniały i stały się jak lód zimne.
Ogarnięta przestrachem pokojowa zawołała pomoc, z krzykiem wzywając doktora.
— Nie potrzeba! — odpowiedział agent nie zmięszany. — Przykryj tylko dobrze panią, przyłóż jej do podeszew mocno ogrzane żelazka do prasowania,
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/842
Ta strona została przepisana.