łam tylko słuszność za sobą!... Tego nie było dosyć!... Ale oni zapewne opuścili mój dom, splamiwszy go... Uczyń toż samo... Odejdź...
I tym słowom Honoryny towarzyszył gest energiczny.
— W żaden sposób nie mogę być pani posłusznym... — odparł nieznajomy.
— Dla czego?
— Obowiązany jestem pilnować wydanych mi rozkazów, jak gdybym był żołnierzem, chociaż nie noszę munduru... Otóż rozkazano mi nie spuszczać z pani oka i siedzieć w tym pokoju.... Zostanę w nim dopóki nie będę zmieniony ze straży... a im wcześniej to nastąpi, to tem lepiej!
Dziewczę tonem przygnębiającej pogardy zawołało:
— Pan mówisz o rozkazach! jak się zdaje te, któreś otrzymał nakazując nieuszanowanie dla kobiet!
— Cżem-że mogłem okazać to nie uszanowanie, pani?
— Upierając się, aby pozostać w pokoju, w którym powinnam być sama... Ja się chcę ubierać, słyszysz pan, ja chcę! Wychodź!
— Zapewniam panią, że to jest mojem najgorętszem życzeniem, ale mogę wyjść tylko na rozkaz moich przełożonych.
Gniew Honoryny wzmagał się w skutek zimnej krwi rozmawiającego i sprzeczka groziła przedłużeniem bez końca, gdy w sąsiednim pokoju dały się słyszeć kroki kilku osób.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/844
Ta strona została przepisana.