— Zdaje mi się rzeczą widoczną — rzekł — że badanie wnętrzności da nam dowód, że człowiek ten umarł otruty i to otruty powoli, małemi dozami; zupełne prawie wyschnięcie mięśni stanowczo tego dowodzi.
— Zadawana trucizna musi być gryzącą, zauważył chemik, — ale nie zdarzyło mi się nigdy widzieć podobnego skutku.
— Przed dwudziestu pięciu laty miałem podobny wypadek i w takich samych prawie warunkach, rzekł doktór. — Było to w okolicach Orleanu... Po rozpoznaniu z łatwością się przekonałem, że była zadawana trucizna roślinna. Należała ona do rodziny euforbiów abissyńskich...
— Przepraszam, kochany profesorze — odparł, chemik — ale według mnie, wypadek nie musiał być takim samym, gdyż euforbia nie mogłaby sprowadzić rozmiękczenia skórnego, które ja tutaj znajduję... — Zamiast się ściągać pod wpływem trucizny, włókna się rozciągają.
Doktór nic nie odpowiedział i wziął się za skalpel.
Najprzód wyegzaminowano mózg.
Na ścianach błony mózgowej ukazywały się białe plastry.
Serce miało niezwykłą objętość.
Część wnętrzności zajęta była białawemi wrzodami.
Na wątrobie i płucach znajdowały się takie same plamy jak i na mózgu.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/867
Ta strona została przepisana.