Urzędnicy wahając się, spojrzeli po sobie.
Honoryna spostrzegła ich spojrzenia i odgadła co się dzieje w ich umysłach.
Na twarzy sieroty odmalował się wyraz niezmiernej pogardy.
— O! nie obawiajcie się, panowie! — zawołała z goryczą — nie myślę kryć się przed sprawiedliwością której jesteście przedstawicielami!... Jakkolwiek dziwnem jest jej obejście się ze mną, ja sama odwołałabym się do niej, gdyby się nie była wmięszała, bo jeżeli to prawda, że mój ojciec umarł otruty, ja mam tak silną, a nawet silniejszą niż wy wolę, gwałtowne pragnienie, poznanie jego zabójcy.
Słowa panny de Terrys, a szczególniej ton wyniosły i prawie rozkazujący, jakim były wymówione, wywarły na urzędników silne wrażenie, którego nie starali się ukrywać.
W skutek tego odeszli do sąsiedniego pokoju, gdy tymczasem Honoryna ubierała się do wyjścia.
— Każ zajechać powozowi na dziedziniec pałacu... — wydał rozkaz komisarz jednemu z agentów, który natychmiast zajął się wykonaniem rozkazu.
— Co panowie dziś myślicie o tej dziewczynie? zapytał sędzię pokoju naczelnika wydziału śledczego, który odpowiedział: