Nadzorca więzienia, którego błagała o współdziałanie, oświadczył, że nic dopomódz nie może.
Panna de Terrys przestraszała się milczenia, jakie w około niej zaponowało.
Już nie wierzyła w sprawiedliwość ludzką.
Zaczęła wątpić o sprawiedliwości boskiej i jej upadek ducha stawał się z każdym dniem, i że tak powiemy, z każdą godziną, cięższym i zupełniejszym.
Jednakże p. Villeret, sędzia śledczy, najsumienniejszy z urzędników, nie pozostawał bezczynnym.
Wzywał do swego biura wszystkich, których zeznania, jak sądził, mogły rozjaśnić sprawę.
Nic nie wynagradzało powolności postępowania śledczego, gdyż z nich nie otrzymywano żadnego użytecznego objaśnienia.
Analiza dokonana przez chemika prefektury, potwierdzała pod każdym względem zdanie lekarza i zgadzała się, tak samo jak on, na otrucie.
Płyn znaleziony na spodzie szklanki używanej przez pana de Terrys, zawierał znaczną ilość trucizny.
Trucizna była najzupełniej podobna do tej, która nasycała ciało.
Wszystko przekonywało o zbrodni.
Jeden tylko punkt był niewyjaśniony.
— Nauka dowodziła istnienia i skutków trucizny użytej, ale nie mogła oznaczyć, jaka to była trucizna; — uznawała się nieumiejętną pod względem jej zdeterminowania.
Ztąd, w śledztwie, wielki kłopot.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/885
Ta strona została przepisana.