jąc. — Od łez tylko oczy czerwienieją... Wszak tobie nie raz powtarzasz, czy prawda, że obecność twoja u młodego człowieka, którego prawy charakter i uczciwe zamiary są nieznane, może być źle tłómaczoną, i dać miejsce potwarczym domysłom.
Renatą ścisnęła Zirzę za rękę, wołając:
— Tak... tak... właśnie to samo!
— Paweł chcąc cię wziąść za żonę — mówiła studentka dalej — nie chce aby ktoś przypuszczał, że zanim został twoim mężem, był twoim kochankiem.
Córka Małgorzaty spuściła głowę, zarumieniła się i uwolniła swoje ręce, chcąc niemi twarz zakryć.
— A! ja wypowiadam wszystko jasno, wyraźnie, brutalnie... — zawołała Zirza. — Lepiej iść prosto krótszą drogą do celu, jak się zabłąkać na bocznych ścieżkach. Nic łatwiejszego jak uniknąć nawet cienia podejrzenia i przeszkodzić zrodzeniu się potwarzy...
— Jakim sposobem? — zapytała Renata.
— Dosyć będzie, jeżeli jak można najprędzej, opuścisz ten pokój i ten dom...
— Ależ ja jestem sama... bez opieki... bez funduszu...
— Nie bez opieki, pieszczoszko, ponieważ mnie masz — odparła studentka — a także i nie bez funduszu, gdyż usiłując cię zamordować, nie skradziono ci portmonetki, a ta, na honor, jest dobrze wypchana.
— Są to moje oszczędności z pensyi — rzekła była uczennica pani Lhermitte.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/898
Ta strona została przepisana.