Leopold Lantter. siedząc przy ogniu i przygotowując swój grog, usłyszał go.
Zadrżał na całem cięte, przypominając sobie, że te słowa były dlań sygnałem morderstwa, morderstwa, które, jak mu się zdawało, popełnił na osobie Renaty.
— To Jarrelonge! — szepnął, zaciskając pięści. — Ten idyota mógł był wybrać inną piosenkę!...
Drzwi od ulicy otworzyły się i zamknęły.
Ciężki krok odezwał się na dziedzińcu, śniegiem wysłanym, poczem z kolei drzwi od domu obróciły się na swoich zawiasach.
Jarrelonge otworzył trzecie drzwi, prowadzące do pokoju sypialnego i stanął, oparłszy się o futrynę dla utrzymania równowagi i patrząc na Lantiera.
— O! o! — rzekł bełkocąc z głupowatym śmiechem — widzę tu sobie sami wyprawiają małą ucztę Baltazara! Więc milord dzisiaj nie poszedł do klubu!... Milord dziś nie otrzymał zaproszenia od żadnego ambasadora?...
Leopold wzruszył ramionami.
— Pijany, jak bydlę! — pomyślał.
Poczem głośno i opryskliwie dodał:
— No, wchodź i zamykaj drzwi...
— Zamykać drzwi?... — powtórzył Jarrelonge.
— Tak, dokroćset.
— Czy to mam zamykać jak przyjaciel, czy jak służący?...
— Jak ci się podoba, bylebyś tylko zamknął!.. Tylko się śpiesz, bo zimno, a ja mam katar.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/909
Ta strona została przepisana.