wana jabłkami... Teraz, jaśnie pan nie potrzebuje tego dobrego Jarrelonge’a i naturalnie powiada mu: Na lewo w tył i wynoś się! to będzie najlepszej, co można zrobić! Śliczne rozumowanie!
— Ech! — odparł Leopold kwaśno — przecieżeś mi darmo nie służył! Zapłaciłem ci!
— Prawda... — rzekł Jarrelonge — zapłaciłeś mi, ale to mi nie zabezpieczyło przyszłości i mówiąc między nami otwarcie, miałem prawo się tego spodziedziewać, bo mi obiecywał złote góry, gdyś mnie potrzebował... Ha, zresztą cóż dziwnego, nie wdzięczność leży w naturze! Przestałem być użytecznym, więc jestem godzien tylko na śmiecie.
— Wszystko co było do zrobienia, zostało już zrobione... Ja się już nie chcę mięszać do niczego, lecz nie bronię ci pracować z kim innym... Wolność nieograniczona...
— I chcesz abym się wynosił?...
— Ponieważ ci się tu niepodoba...
— A prócz tego stoję ci na zawadzie...
— Ba! wzajemnie zawadzamy sobie...
— Tak mi się zaczyna zdawać...
— A ja, jestem tego pewny...
— A więc! mój stary, zgoda... Nie długo będę pleśniał w nieruchomości przy ulicy Tocanier.
— Masz słuszność, ale pomimo to, zostaniemy z sobą w przyjaźni.
— Ba!... inaczej przyniosłoby to obudwóm nieszczęście... Nie boimy się siebie wzajemnie, gdyż jeden drugiego trzyma w swojej mocy, a chcąc się roz-
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/912
Ta strona została przepisana.