Krewny Paskala nie podejrzywał Jarrelonge’a że ten ma zamiar go okraść, ale wiedział, że jest ciekawy i nie zaniedbywał zabierać z sobą, wychodząc, kluczów od wszystkich mebli.
Szczegół ten zwrócił uwagę uwolnionego więźnia, którego sen nie pozbawił myśli o poszukiwaniu.
— Doprawdy nie ufają Bibi! — mruknął wykrzywiając się szyderczo. — Zabierają klucze! A to mi głupstwo! Jak gdyby to zamki nie były ze mną znajome! Przyjaciel Leopold nie jest zręczny... Nasuwa on mi myśl, że w którejś szufladzie ma coś, czego nie chce żebym zobaczył... może nazwiska tych, dla których pracuje... A to by mi była gratka! Zresztą zobaczymy... Teraz trzeba pójść szukać mieszkania, i żadnych głupstw... bądźmy ostrożni. Chcę grypsnąć Leopoldowi co będzie można... jemu mogłaby przyjść do głowy ta sama myśl... Do kroćset!... już się to nie raz trafiało... zabezpieczmy się...
Jarrelonge otworzył szufladę, wydostał pulares zwierający jego oszczędności i wsunął do kieszeni.
Potem ubrał się, wyszedł, skierował na przedmieście Świętego Antoniego, zjadł obfite śniadanie w mleczarni, kazał sobie podać mazagranu i kieliszek wódki, zapalił cygaro i puścił się w drogę z nosem zadartym do góry, w poszukiwaniu za mieszkaniem, któreby natychmiast było wolne.
Szedł przedmieściem na los szczęścia.
Nie dojrzał ani jednej karty.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/915
Ta strona została przepisana.