Na czwartem piętrze poczciwa kobieta stanęła aby odetchnąć.
— Czyi już jesteśmy? — zapytał jej Jarrelonge...
— Prawie... — odpowiedziała, zabierając się do drogi i zapuszczając w korytarz jasno-oświetlony.
Stanęła przy jednych drzwiach i otworzyła drzwi.
— Wejdź pan — rzekła — to tu.
— Pokój, do którego wszedł Jarrelonge, był obszerny i wysoki...
Oświecony był szerokiem oknem, wychodzącym na ogród.
Były wspólnik Leopolda Lantier rzucił wokoło wzrokiem.
— Do djabła! — rzekł. — Nie ma kominka.
— Tak, boprzedzielono forsztowaniem pokój na dwie połowy i kominek znajduje się w drugiej połowię... Ale będziesz pan mógł mieć piecyk... To tak samo grzeje i jest wygodniejszem... A może pan chcesz pokój sąsiedni z przyległym gabinetem. — Tylko ze to cokolwiek za drogo.
— Ile?
— Dwieście pięćdziesiąt franków.....Czy się pan zgadzasz?
— Nie, nie, biorę ten i oto jest zadatek.
Jarrelonge włożył pięć franków odźwiernej w rękę i mówił dalej:
— Jutro sprowadzę rzeczy...
— No, to dzisiaj wyporządzę mieszkanie, dziś wieczorem będzie gotowe...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/918
Ta strona została przepisana.