— Dziękuję!
Dziewczęta nie miały czasu usiąść, gdy i drzwi się otworzyły.
— Ot i pani! — za wołało popychadło.
W istocie pani Laurier weszła, niosąc wielkie pudełko pod pachą...
— Co Zirzo, to ty? — wołała wchodząc. Już nie wiem od jak dawna cię nie widziałam... Sądziłam że się z tobą coś stało...
— Widzisz pani że mi nic nie jest... — odpowiedziała Zirza ze śmiechem.
— Dla czegóż więc pokazujesz się tak rzadko?
— Pilnowałam jednej przyjaciółki niebezpiecznie chorej... tej oto panny...
I mówiąc te słowa wskazywała na Renatę.
Pani Laurier spojrzała na nią i zdawała się być uderzoną jej pięknością...
— W istocie — rzekła: wzruszona — panienka jest jeszcze blada... Niech panienka siądą, bardzo proszę...
— Dziękuję pani... — rzekła Renata — silniejsza jestem niż się zdaje i nie czuję żadnego zmęczenia.
Głos dziecięcy, głos złoty, do reszty oczarował koronkarkę.
— Cóż mi sprawia przyjemność widzenia cię dzisiaj? — zapytała studentki.
— Czy się pani nic a nic nie, domyśla?
— Nie, nic wcale...
— Czy miejsce o którym mi pani wspominała, jest jeszcze wolne?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/922
Ta strona została przepisana.