Wszystkie ręce wyciągnęły się do niego i wszyscy go po witali jednogłośnym okrzykiem.
Co raz więcej zachwycony tem pochlebiającem przyjęciem, zajął miejsce pośród odnalezionych przyjaciół i zażądał butelki wina, z kącika.
Rozpoczęta rozmowa ciągnęła się dalej, a Jarrelonge, którego ona nie zajmowała, nachylił się do swego sąsiada z prawej strony i szepnął mu do ucha te wyrazy:
— Mam z tobą do pomówienia.
— To dobrze — odpowiedział sąsiad — mów, słucham.
— To wyjdźmy...
— Nic pilnego, tylko wyjdźmy razem.
— Zgoda...
Przyjaciele Jarrelonge’a byli to wszystko złodzieje z profesyi, po większej części niejednokrotnie karani.
Jednakże nie mówili o swoich drobnych interesach, tak jak się tego można było spodziewać.
Nie! Rozmawiali z ożywieniem o polityce, na wyścigi attakując rząd, niby poważni wyborcy, używający wszystkich praw swoich.
Po ukończeniu rozpraw, nadeszła pora obiadowa.
Zaproszono Jarrelonge’a, który przyjął bez ceremonii.
Uczta ciągnęła się długo.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/939
Ta strona została przepisana.