W pół do dwunastej wybiło, gdy jeden z współbiesiadników wywierający, jak się zdawało, niejaki wpływ na towarzyszów wstał i rzekł:
— Nie zapomnijcie o schadzce...
— Nie obawiaj się!... — odparł jeden z bandytów. — Stawimy się na oznaczony termin.
Jarrelonge łatwo zrozumiał, że tu szło o interes tej nocy; ale ponieważ go nie przypuszczano do tajemnicy, nie wybadywał wcale.
Współbiesiadnicy opuścili zakład i rozeszli się na wszystkie strony.
Uwolniony więzień wyszedł z człowiekiem, z którym poprzednio rozmawiał po cichu.
— Czego ty chcesz odemnie? — zapytał ów człowiek, kierując się ku wybrzeżu.
— Musisz mi wyświadczyć jedną przysługę.
— Jaką?
— Potrzebując przejrzeć parę mebli, od których nie mam kluczów, muszę dostać wytrychów i liczę, że ty mi ich możesz dostarczyć.
— Źleś trafił dzisiaj, mój stary... — odparł ów człowiek ze śmiechem.
— Dla czego?
— Bo dzisiejszej nocy mamy robotę i wytrychy po które właśnie idę, będą nam koniecznie potrzebne...
— Do milion! — szepnął Jarrelonge to nieprzyjemne...
— Czy nie możesz do jutra zaczekać?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/940
Ta strona została przepisana.