Jarrelonge zakręcił obok zagrody chroniącej roboty przy odbudowaniu ratusza miejskiego.
Paweł powziął postanowienie.
— Unikać będę nieroztropnego skandalu — rzekł sobie w myśli — ale się dowiem, co to za jeden.
I puścił się dalej w pogoń.
Uwolniony więzień już nie nucił i przyśpieszał kroku.
Opilstwo jego zaczęło się rozpraszać; krok jego stał się pewniejszy i myśli wyraźniejsze.
Myślał o Leopoldzie Lantier i projektował sobie figla, którego mu miał wyprawić na ukaranie za jego niewdzięczność i samolubstwo.
Nagle nadstawił ucha, wykręcił głowę i ujrzawszy z tyłu, o dwadzieścia kroków, człowieka w kapeluszu nasuniętym na oczy, z rękami w kieszeniach, rzekł sobie w myśli:
— Ten jegomość idzie w tę samą stronę co i ja...
Ponieważ w tem nie było nic podejrzanego, więc wszedł na ulicę Ś-go Antoniego.
Student trzymał się w równej odległości i Jarrelonge słyszał jego kroki.
Ogarnęła go niejaka nieufność.
— Na honor — szepnął — możnaby myśleć, że ten facet mnie ściga... Czyby to przypadkiem był złodziej.
I dodał zapinając palto:
— Do kroćset!... bo ja mam przy sobie wszystkie swoje pieniążki, a ten zuch możeby chciał obedrzeć kolegę!... o, tak nie uchodzi! Czy on rzeczywiście idzie za mną?... Trzeba się przekonać...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/947
Ta strona została przepisana.