— Milion djabłów! Uważaj że głupcze! — rzekł ów człowiek z gniewem.
Uciekający był tuż o parę kroków.
Słysząc głos nazywający go głupcem, obrócił się i zbliżył do potrąconego przez siebie.
— Co, to ty? — zawołał.
— Jarrelonge! — rzekł Leopold zdumiony, gdyż to w istocie był krewny Paskala Lantier.
— W swojej własnej osobie.
— Czego żeś biegł tak prędko? Czy policya na twój trop wpadła?
— Nic nie wiem — odpowiedział złodziej zdyszany — ale od ratusza ściga mnie jakiś człowiek... No, słuchaj, przybywa z tej strony.
— A więc, zmykaj dalej i ukryj się... Ja biorę natręta na siebie...
Jarrelonge z całym pośpiechem posłuchał rady Leopolda.
Ten ostatni zatrzymał się na rogu ulicy pod latarnią gazową, wydostał z kieszeni cygarnicę, otworzył ją, wybrał jedno regalia dela reina i spokojnie je zapalił.
— Zatrzymawszy się przez chwilę, Paweł cokolwiek zakłopotany, znowu się puścił w stronę przedmieścia.
Leopold kończył zapalanie cygara.
Obrócił się do młodzieńca, którego twarz oświetlona była całem światłem gazu.
Paweł dyszał tak jak Jarrelonge, a może nawet więcej. Duże krople potu spływały mu po czole.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/949
Ta strona została przepisana.