Przy brzegu stało na kotwicach mnóstwo ogromnych, krytych statków, zwanych galarami.
Wiele z nich miało z tyłu kajuty, będące mieszkaniem szyprów, gdy ci znajdują się zdała od jakiego miasta.
— Doskonale pamiętam zwyczaje żeglarskie, — pomyślał? Leopold, — i sądzę, że te nie uległy zmianie. — Statki naładowane i gotowe do odjazdu muszą być zamieszkane.. — Te, które czekają na ładunek są próżne... — Szyprowie chodzą wieczerzać i nocować w oberży, ale swoje rzeczy zostawiają w kajutach... Zadawszy sobie trochę trudu, znajdę w nich co mi potrzeba, aby się dostać do Romilly i ustroję się przyzwoicie... Lepiéj byłoby aby się można obyć bez włamania, ale nie mam środków do wyboru... Trzeba wszystko stawiać na kartę... Wujaszek Vallerand da mi papierków Garata na wyprawę do Ameryki... Dobrowolnie czy z musu da mi ich, a wtedy pokażę żandarmom figę.
W dali słyszéć się dały uderzenia dzwonu zegarowego.
Lantier zatrzymał się i nadstawił ucha.
Narachował cztery.
— Już czwarta... — szepnął. — Za dwie godzin zacznie świtać... Śpieszmy się.
I zszedłszy na brzeg skierował się ku statkom.
Przed sobą miał galar największy, którego szerokie boki wznosiły się do znacznej wysokości po nad wezbraną wodę.
— Pusty statek... — rzekł zbieg do siebie. —
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/95
Ta strona została przepisana.