Jarrelonge, jak wiadomo czytelnikom, starannie zatarł wszystkie ślady włamania, popełnionego w owym dniu zrana.
Leopold widząc wszystko, w zwykłym stanie, nie domyślał się, że został okradziony, a nie mając potrzeby szukania w szufladach, nie spostrzegł, nic, i położył się spokojnie, po sprawdzeniu, że Jarręlpn?ge, do którego pokoju zajrzał, już się wyprowadził.
Walizy nie było, więc uwolniony więzień już dom opuścił.
— Otóż pozbyłem się go! — szepnął Leopold zacierając ręce. — Szczęśliwej podróży. Jedna rzecz mnie dziwi, że przed i oddaleniem się, nie upominał się o obiecane pięćset franków... Zgłosi się po nie na ulicę Trevise... — dodał ze śmiechem.
Poczem zasnął.
Nazajutrz rano, około dziesiątej, został przebudzony gwałtownem szarpaniem dzwonka.
— Otóż i ludzie, którym wyznaczyłem schadzkę — szepnął wstając i ubierając się na prędce i biegnąc otworzyć drzwi prowadzące na ulicę.
Dwóch ludzi oczekiwało drepcząc po śniegu.
— Chodźmy... — rzekł jeden.
— Chyba już nie ma szkapy do sprzedania... — rzekł drugi.
— Wybaczcie panowie, późno się położyłem i zaspałem... Pójdźmy do stajni.
Dwaj przybyli byli handlarze koni, którym Leopold zamierzał sprzedać ó ile można najdrożej, konia i powóz Paskala.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/959
Ta strona została przepisana.