by się mógł ukazać w zamku Viry-sur-Seine, będącego, według słów urzędnika sądowego z Troyes, mieszkaniem deputowanego Roberta Vallarand.
Zostawiliśmy Małgorzatę Berthier, wdowę Bertin, jadącą na dworzec drogi Wschodniéj, na pociąg, który ją miał zawieźć do Romilly.
O godzinie wskazanéj pociąg się zaczyniał.
Małgorzata wysiadła.
Posługacz wziął jéj lekki bagaż na ramię i zaprowadził ją do Hotelu Marynarki, jednego z najporządniejszych w tém ładném mieście zbudowaném w kształcie amfiteatru nad brzegami Sekwany, nader w tém miejscu malowniczéj i zasianej zieleniejącemi wysepkami.
Posiliwszy się nieco w swoim pokoju, zapytała o drogę do merostwa.
Przedewszystkiem pragnęła się dowiedziéć, czy Robert Valierand żył jeszcze i czy się znajdował w téj okolicy, gdyż w takim razie, zdawało jéj się, będzie go mogła zmusić do oddania jéj córki.
W merostwie kazała sobie wskazać wydział adresowy, i poszła tam bez straty czasu a wyjmując z pugilaresu papier stemplowy, który rozwinęła, rzekła do urzędnika:
— Przed dziewiętnastu laty w urzędzie tutej-