nie przestają, sromocić ciał, dusz i domów ludzkich, dopóki tylko panują nad nimi.
Kritibulos tak jakoś dalej zagadł: zdaje mi się wystarczać com o tych rzeczach teraz z ust twych usłyszał; i sam się badając, znajduję dość powściągliwym od żądz podobnych; tak, iż gdybyś doradził, za jakiem staraniem zdołałbym majątek swój powiększyć, myślę, iż niedoznałbym przeszkód od tych, które wymieniłeś rządczyń. A więc śmiało objaw mi, co wiesz użytecznego; chyba że ci się zdajemy dość bogatymi i niepotrzebującymi już więcej, Sokratesie? Zaprawdę, rzekł Sokrates, jeżeli i za mnie mówiłeś, ja więcej majątku nie potrzebuję, lecz dostatecznie jestem bogatym; ty przecież, Kritobulu, bardzo mi się zdajesz ubogim, i na Zeusa, nieraz litowałem się nad tobą. Na to uśmiechnąwszy się,[1] rzecze Kritobulos. I ileż na bogów, sądzisz, Sokratesie, iżby przyniosły z osobna nasze majątki, gdybyśmy je sprzedali? Ja myślę rzekł Sokrates, iż, gdybym na dobrego kupca natrafił, wziąłbym bez trudności za swój z domem i ze wszystkiem co się w nim mieści pięć min;[2] twoja własność wiem z pewnością, iżby więcej niż sto razy tyle przyniosła. — I tak sądząc, mniemasz iż nie potrzebujesz pieniędzy i nad mojem ubóstwem