I jakżeś się bronił? zagadłem. Jeźli korzystną było mówić prawdę, wcale nie źle; jeżeli zaś kłamać, na Zeusa, Sokratesie, nie umiem owej[1] złej mowy wykręcać na dobrą. A ja dodałem: Podobno bowiem, Ischomachu, fałszu prawdą uczynić nie umiesz.
Ale, rzekłem, czy cię nie zatrzymuję, Ischomachu, chcącego już odejść? Bynajmniej na Zeusa, Sokratesie, odpowiedział: gdyż nie oddalę się prędzej, aż rynek zupełnie się wypróżni. Na Zeusa, rzekłem, bardzo, bo baczyż, abyś nie postradał przydomku swego, piękny i dobry. Chociaż bowiem może wiele rzeczy teraz wymaga twego dozoru w domu, skoro zobowiązałeś się sprzymierzeńcom gościnnym, czekasz na nich, aby nie okazać się kłamcą. Wszakże to, Sokratesie, (powiedział) nie jest bez pieczy o czem mówisz; mam przecież dozorców na wsi. Czyż, zapytałem, Ischomachu, gdy potrzebujesz Dozorcy, dowiedziawszy się, jeżeli się gdzie takowy znajduje, starasz go się kupić, tak jako wiem, iż, kiedy trzeba ci cieśli, usłyszawszy o nim, jeżeli go gdzie ujrzysz, usiłujesz go nabyć; czy też sam ukształcasz sobie dozorców? Sam na Zeusa, odparł, Sokratesie staram ich się ukształcać. Albowiem ten, który mnie, gdy się oddalę,
- ↑ I ten zarzut uczynił Sokratesowi wzwyż przytoczony poeta Aristofanes, jakoby, jak się wyraził, posiadał dar obracania złej mowy na dobrą, tj. sofistycznemi wybiegami retoryki obraniania złej sprawy.