mi wyłóż, bo zaiste niebagatelna! Cóżże rozumiesz przez tę poprawniejszą edycyi swoję czy wydanie? — Poczciwą treść starodawną z świętego źródła Prawdy tryszczącą, ale w tak klassyczny zawsze kształt ujętą jak u niemieckiego mistrza, ba w klassyczniejszy może, bo z bezpośrednich wzorów, twórczym wzrokiem wypatrywany, z których i tamten swego kunsztu się uczył. A czas i Słowianom z kolei myślące studya rozpocząć w Pięknonie[1] całkowitego ludu - geniusza — No, no zostawmy Słowian Słowianami, a to co rzekłeś brzmi jakoś rozsądniej, Mociumdzieju; tylkoż to spólnictwo poufne z bezbożnym światem! — Nie tak ze wszystkiem, bez Boga! Wszakżeci rękodzielczéj (że tak się wyrażę) jedno zmyślności tajemnicę odsłonić ma, sam bez wszelkiego zresztą uroszezenia, chrześciańskiemu pięknotwórcy, której ten panować dosyć mocen przecież, bo boskim pierwiastkiem duchowego żywiołu — Hem, hem! za wysokie to na moją mózgownicę, czy za wiele na raz a za kuso, Mociumdzieju! Wżdyci mię śmiech czy oburzenie porywa na samo wspomnienie, zacnych zaprawdę uczuć sarmacko - rzutkich, w jakieści tam dyby zamrażanych, chociażby pentelickiego marmuru; a myśli dopiero
- ↑ że tak nazwę spolszczając złacinione Muzeum.