do ucztowania na cudzy koszt, a chłopaka[1] jego gniecie duży ciężar, gdyż dźwiga wielkie «nic» i nie jadł dziś jeszcze śniadania. Otóż Kaljasz, usłyszawszy to, rzekł: «Ale przecież, panowie, byłoby to brzydko pożałować mu dachu; niech więc wejdzie». Równocześnie rzucił okiem na Autolika, widocznie chcąc zauważyć, jak mu się podobał żart wesołka. Ten zaś, stanąwszy w izbie przeznaczonej dla mężczyzn,[2] w której właśnie uczta się odbywała, przemówił: «Że jestem wesołkiem, o tem wiecie wszyscy, a przyszedłem ochotnie w tem przekonaniu, iż większą budzi wesołość przyjście na ucztę bez zaproszenia, aniżeli jeśli się przyjdzie zaproszonym». «Siadaj więc — powiedział Kaljasz, — bo, jak widzisz, wszyscy obecni są pełni powagi, wesołości natomiast, być może, nieco im braknie».
W czasie uczty wnet Filip usiłował coś wesołego powiedzieć, aby przecie spełnić ten cel, dla którego go za każdym razem na uczty zapraszano. Ale kiedy nie udało mu się wywołać wesołości, widocznem było, że się martwi. Za chwilę znowu chciał coś wesołego powiedzieć, ale kiedy i tym razem nie zaśmiali się z jego dowcipu, przestał nagle jeść i oparł się o wezgłowie, zasłoniwszy sobie oblicze. «A cóż to takiego, Filipie? — spytał Kaljasz; ból cię zdjął jakiś, czy co?» «Oj, na Zeusa, Kaljaszu, i to wielki, — odpowiedział. — Bo kiedy śmiech zniknął z pośród ludzi, nie mam już co robić. Przedtem bowiem zapraszano mię na uczty, bym bawił gości, rozśmieszając ich mojemi dowcipami, a teraz pocóż mię ktoś zaprosi? Bo poważnym nie mógłbym się stać, prędzej może nieśmiertelnym, — a przecie w nadziei, że odpłacę się wzajemnem zaproszeniem, nikt mnie nie zaprosi, gdyż wszyscy wiedzą, że wogóle nawet nie jest w zwyczaju do mego domu przynosić coś do jedzenia». Mówiąc te słowa, równocześnie otarł głośno nos, i po głosie jego było wyraźnie poznać, że płacze. Więc wszyscy zaczęli go pocieszać, że znowu śmiać się będą kiedyś, innym