bym sobie z tych czynności większej rozkoszy, — owszem, nawet mniejszej; tak dalece za wielkie wydają mi się te rozkosze, wdększe znacznie, niż trzeba. A za najlepszą stronę mojego bogactwa uważam tę okoliczność, że, na wypadek, gdyby mi ktoś zabrał nawet to, co teraz posiadam, nie widzę żadnego zajęcia tak złego, żeby mi nie mogło dać dostatecznego utrzymania. Bo kiedy zechcę się uraczyć, nie kupuję na rynku drogich rzeczy, — to byłoby zanadto kosztowne; moją klucznicą pożądanie i głód. A różnica, i to niemała, jeśli chodzi o rozkosz, zaczekać aż się pożąda, a potem spożywać, niż mieć coś cennego nawet, ale bez pragnienia; jak naprzykład teraz piję to thazyjskie[1] wino — ot, bo się tak przypadkiem złożyło. No, i jest rzeczą naturalną, że sprawiedliwszymi są ci, co prostoty w życiu pragną, a nie wzbogacenia się. Bo komu najzupełniej wystarczy to, co ma, ten najmniej pożąda cudzego. A warto pamiętać, że takie bogactwo budzi hojność w ludziach. Albowiem tu obecny Sokrates, od którego je nabyłem, nie odliczał mi go, ani nie odważał, lecz dawał tyle, ile mogłem unieść; i ja dziś nikomu nie żałuję, ani się przed przyjaciółmi nie kryję z dostatkiem, ale, kto tylko chce, każdemu sypię hojnie bogactwa z mej duszy. A już najmilszy nabytek mego całego bogattwa to wolny czas, którego — jak widzicie — mam podostatkiem, tak, że starczy na to, żeby patrzeć na coś, jeśli jest godne oglądania, i słuchać, jeśli coś warto posłyszeć, a przedewszystkiem, co najwięcej cenię, mogę swój wyrolny czas całemi dniami spędzać z Sokratesem. I on nie dla tych jest z usłużnym szacunkiem, co najwięcej pieniędzy płacą, lecz z tym stale przestaje, kto mu się podoba».
Tak mówił Antystenes. Gdy skończył, Kaljasz rzekł:
«W istocie, na Herę, zazdroszczę ci bogactwa, a zwłaszcza tego, że państwo ze swojemi nakazami nie postępuje z tobą jak z niewolnikiem,[2] a ludzie nie mają do ciebie żalu, jeśli im nie dasz pożyczki».
«Na Zeusa — przerwał Nikerat, — nie zazdrość! przyjdę