Strona:PL Z Krasiński Listy (Lwów) 1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

niebiosa, by się odświeżać w zwierciadlanej toni. Zieloność murawy, dotąd jeszcze mrozami nieujętej, białość śniegu wieńczącego wyżyny, mięszały się z niebieskawą Lemanu barwą. Wioski po bokach rozsypane, pełne były ogrodów i drzew jesienną szatą okrytych. Tu sosna samotna, przypominająca mi Polskę, wznosiła się nad poziome krzewy; tu lipa zżółkłemi szeleściła listkami za przelotem wiatru, którego skrzydła rozwijały białe żagle statków jeziora; tu modrzew ciemną zielonością ocieniał skał wierzchołki, a po bokach bluszcz i różnobarwne wijąc się rośliny, czarodziejskie tworzyły sklepienia. Dalej znowu, dziksza poczynała się okolica: naga skała śmiałe czoło pod chmury dźwigając, wydaje się jak olbrzym pogardzający murawą i kwieciem; strumień huczący spada z jej urwisk i z pianą biegnie w dolinę, gdzie pośród umajonych wybrzeży spokojniejszem już płynie korytem. Świerki rosną tu i ówdzie nad chatą, której białe ściany zdaleka jeszcze wzrok przyciągają; ciasna ścieżka wije się od jej drzwi aż do stóp skał wyższych. Czasem człowiek po niej dąży, czasem krowy, dzwonkami u szyi zawiązanemi brzęczące, przesuwają się powoli wśród dołów i przepaści, i z schyloną głową, na wzniosłych gór piętrach żują ostatek jesiennej trawy.
Ale nad wszystkie te obrazy, uroczystszy i poważniejszy panuje widok. Pasmo gór wiecznym lodem skrzepłych, ciągnie się po drugiej stronie jeziora; mgła i pośród najczystszej pogody zaciemnia ich ściany, chmury w fantastycznych kształtach się snują po ich szczytach, to jak czołgające się węże, to znów jak skrzydlate smoki. Śniegi od wieków na ich barkach złożone błyszczą przy słońca promieniach, jak sztaby