z oczów Sołtan lub Danielewicz, ściga ich myślą, odgaduje kroki, domaga się listów.
Razem wzięte życie to, jak nam je malują listy do Sołtana — prawdziwie męczeńskiem nazwać się może. Chwile jaśniejsze przelatują je jak błyskawice — horyzont ciągle chmurny i ciemny. Za tło służy tu Polska Mikołajewska, skuta żelaznemi pętami, z zawiązanemi usty, w proch wtłoczona, którą najmniéj godni reprezentowania jéj, przedstawiają. — „Codzień, pisze Zygmunt w r. 1836, dochodzą mnie wieści o stanie społeczeństwa warszawskiego, które przenikają zgrozą; podłość doszła nieprzebranéj miary: — niema prawie człowieka, któryby umiał nawet powierzchowną godność zachować; dobry byt pieniężny i gospodarski ukołysał serca zranione — burakami i pszenicą grób Polski zasypali, na wyścigi się uniżają i liżą“. Daléj nieco, tegoż roku: „Dobra podrożały w Królestwie, wszystkiego jadła i napitku dostatek, karmny drób, opasłe bydło, fabryki cukru burakowego zakładają się, — czegóż żądać więcej?“ (Nieprawdaż? zdaje się to jakby wczoraj napisanem?).
O godność narodową i rodową szło mu wiele... wymagał od wielkich imion czynów wielkich lub bohaterskiego, majestatycznego stoicyzmu w męczeństwie. W jednym
Strona:PL Z Krasiński Listy (Lwów) 2.djvu/21
Ta strona została przepisana.