Kochany Jędrzeju! Nie gniewaj się na mnie, żem nie odpisał ci, i że nie pisuję. Ta zima zupełnie mnie znicestwiła. Codzień gorzej zapadam, i w mózgu cierpień niesłychanych doznaję. Wydaje mi się czasem, że mnie już niema, i wtedy szukam siebie samego i odnaleść nie mogę. Ale dajmy pokój temu! Wolę o czem innem, o życiu mówić nie o braku życia. Więc mówić będę o Czarnieckiego odebranej pieśni. Zaczałem ją czytać ogromnie znękany, nastrojon na najniższy, najmdlejszy ton ducha, a wnet uczułem w sobie trupa zmartwychwstającego; Ecce Deus z niej w moją pierś się przerzucił. Wezwanie do Najświętszej Panny[1], wieś Czarnieckiego[2] i król Szwed wśród grobów katedry[3], najsilniej pchnęły mnie w serce. Uderzyło mnie niezmiernie podobieństwo zachodzące między pewnemi uczuciami mowy hetmańskiej do niedorostków, którym przyszłe przeznacza koleje, a w dzisiejszym por-