moją powieką tego samego wieczora, kiedym raz ostatni patrzył na drogę Bolońską i żegnał ciebie! W tej wieżyczce ciemno było, możeś nie spostrzegł, żem płakał! Zgromię cię tylko, Julu, za jeden frazes. Skąd tobie, znawco natury, instynkcie chodzący i wnikający we wnętrza rzeczy i serc, skąd tobie, poeto, przyszło tak grubo się omylić w stosunku do jednej z najpiękniejszych, najnamiętniejszych dusz na ziemi? Mentorem i ochłodzicielem zowiesz przyjaciela mego, gorżka zaprawdę wesołość; pamiętaj jednak, że on pierwszy poznał się na Balladynie. Poeto, kiedy ujrzysz blade lice, zasępione czoło, kiedy ci się wyda, że chłód powiewa z twarzy takowej, pytaj się strun lutni sto razy o rozwiązanie zagadki, bo może pod tym alabastrem wre serce serc. Nie pokazywałem mu tego zdania w liście twoim, on ci się szczerze kłania, on tu jest ze mną, w tym duchu jest ogromny rytm, nadobna miara muzyczna: w najwyższych uniesieniach, w najdzikszych podrzutach jeszcze u niego przebija coś śpiewnego, coś harmonijnego, i właśnie to jego piękność stanowi, to jego władzę nad sobą; w charakterze tym jest pytagorejska siedmiostronność, jest odbłysk starożytnych całości.
Pozwól, bym ci jeszcze jeden apolog o tobie i o sztuce w ogóle powiedział: każdy wielki poeta jest niejako i objawicielem, t. j. że nieobjawione wyrywa z szarej przestrzeni przedstworzenia i przenosi w jaśń świetlaną stworzenia i rzeczywistości. U niego dzieje się to w jednej chwili, torem błyskawicy, spadem gromu; lecz nim grom, co z niebios pada na ziemię i rozlewa się wśród pól zasianych, ukaże się znikłszy od razu, ukaże się później pod kształtem wykłutego, zielonego zboża, musi minąć kilka tygodni. Otóż zboże to wolno wschodzące, z gromu rodem, lecz późno, dopiero po
Strona:PL Z Krasiński Listy (Lwów) 3.djvu/15
Ta strona została przepisana.