dącemi o osobach ci znanych, drogich, o sprawach ziemskich, nawet o Polsce. Stopniami, lud żyjący, zaludniający ciebie, myśli twe, pieśni, pomysły, wyobrażenia, żądze, chęci, kochania, wstręty, wymierają. Odludniasz się, pustyniejesz, ścieśniasz się, skupiasz się w coraz drobniejszy, ale zato też coraz twardszy punkt środkowy jaźni twej. Z dębu stajesz się żołędzia, ale żołędzią czującą jak najdobitniej, że przetrwa wieki wieków — i jeszcze wieki wieków! Stajesz się kometą odogonioną, odgrzywioną, samem jądrem komety się stajesz, ale jądrem przeświadczonem o wiecznotrwałości swej. Czy mnie pojmujesz? Im bardziej tracisz na powierzchni, tem głębisz się bardziej; im więcej na żywotności, tem bardziej uczuwasz żeś jest boś jest; im bardziej na możności obcowania z żywemi rojami, które w stanie żywota składają ducha twego ludność, tem bardziej dochodzisz do przekonania, że ten duch w ostatecznem swem odosobnieniu od wszechświata, sam sobie nieśmiertelnym, niezatracalnym, nieskończonym jest. I ztąd wynika, że kiedy już ciemności zaległy cię zupełnie, że kiedy już nie możesz do otaczających słowa wyrzec, że kiedy widzisz i znasz oczewiście, że, po ludzku mówiąc, oto śmierć, ty wcale o siebie nie troszczysz się, ni się lękasz śmierci tej dla siebie, bo ani na chwilę ci się nie marzy żadne znicestwienie ni odbytnienie, ale żal ci ogromny, że nie możesz tego ostatecznego odchodzenia i odrywania się od życia wypowiedzieć przytomnym. Rodu ludzkiego ci żal, że nie będzie wiedział o tem! Dwa tylko punkciki błękitu ci zostały przed oczyma z całego widnokręgu życia. Turkot w uszach, ba nie w uszach, ale jakby prześwidrowany pal hałasu, łoskotu, brzęczenia, od mózgu
Strona:PL Z Krasiński Listy (Lwów) 3.djvu/159
Ta strona została przepisana.